21.02.2015

Rozdział IX ,,Tajemnicza gra''


Dla pewnej niecierpliwej Julii :))

Z perspektywy Crystal

Siedzę zamknięta w pokoju już od dobrej godziny. Mogłabym tak całe życie. Mam ciszę, spokój i nie muszę przejmować się swoimi beznadziejnymi problemami. 
Podnoszę się z łóżka i biorę laptopa. Muszę sobie kupić nowy telefon. Przeszukuje różne strony , gdy słyszę pukanie do drzwi. Boże, niech ona się ode mnie odwali! 
-Mamo, idź sobie! - krzyczę.
Nikt nie odpowiada, tylko nadal wali w moje drzwi. Odkładam urządzenie i otwieram. Przede mną stoi Jace. Nie no, naprawdę? 
-Mogę wejść? - pyta delikatnie.
To coś nowego.
-Jeśli musisz - odpowiadam obojętnie i wpuszczam go do środka.
Jace Wayland w moim domu. Tego się nigdy nie spodziewałam.
-Rosie teraz mieszka u mnie i.... - przerywam mu zaskoczona.
-Rosie, wyprowadziła się ode mnie, żeby mieszkać u ciebie? Aż tak mnie nienawidzi przez Jamiego?
Jace wzrusza ramionami.
-Nie wiem co między wami jest. Naprawdę. To długa historia, Crystal. Może kiedyś ci opowiem. Dasz mi te rzeczy?
Kiwam głową oszołomiona i wyciągam z szafy, wielką torbę z ubraniami Rosie. Podaje ją blondynowi, który uśmiecha się lekko.
-Dzięki - mówi i łapie za klamkę od drzwi.
-Jace?
Odwraca się, żeby na mnie spojrzeć.
-Tak?
-Czy Jamie mnie kocha?
Jego oczy są pełne rozbawienia. 
-Dobra z ciebie dziewczyna. Po prostu daj sobie z nim spokój. Wiem co mówię. On wprowadzi cię w świat...no cóż, może kiedyś sam ci powie. 
W jaki znowu świat? Przecież wiem jaki jest Jamie. Narkoman, alkoholik, buntownik i bóg wie co jeszcze,ale może miłość go zmieni. 
-Coś jeszcze? - pyta, gdy widzi, że nic nie mówię.
-Kim on tak naprawdę jest, Jace?
Jego mina poważnieje. Podchodzi do mnie.
-To dobry człowiek,ale trochę zagubiony. Nie zabronię ci się z nim zadawać,ale uważaj. Jeśli wciągnie cię w tą grę...już z niej nie wyjdziesz. 
W grę? - myślę. Właśnie okazuję się , że ja wcale nie znam tego człowieka. 
-W jaką... - przerywa mi.
-Lepiej z nim pogadaj. Muszę lecieć. Dzięki za rzeczy - puszcza oczko i wychodzi z mojego pokoju.
Zamykam pośpiesznie drzwi na klucz. Włączam facebook'a, na laptopie. Jamie Dornan jest mobile! 
Ja: Hej. Możemy pogadać? :)
Jamie: Crystal, przepraszam za swoje zachowanie. 
Ja: Już nie ważne. To ja przepraszam. Wcale nie chciałam , żebyś mnie pocałował. 
Jamie: Spotkamy się? Crystal, szaleje na twoim punkcie. Tak bardzo mnie kręcisz.
Czytam i nie mogę uwierzyć w to co napisał. Jezu..Jace miał rację.
Jamie: Po prostu się spotkajmy. 
Zmieniam temat.
Ja: Po co byłeś u mnie w domu, dzisiaj rano? 
Jamie: Nie było cię na pierwszej lekcji, więc przyjechałem, żeby z tobą pogadać.
Ja: Ok. Przyjedź o 15. Chcę pojechać do brata no i muszę kupić sobie nowy telefon.
Jamie: Masz pieniądze na telefon?
Ja: Coś tam mam, a co? 
Jamie: Nic, mógłbym ci dać.
Ja: Wiem, że masz pieniądze,ale nie. Dzięki. ;)
Zamykam laptopa. To nie dzieje się naprawdę. Wiem po co jestem mu potrzebna. Chcę mnie zaliczyć! A czego ja mogłam się po nim spodziewać? Jest taki miły i czasami niedostępny, specjalnie. Popierdzielony seksowny drań!

Z perspektywy Diany

Parkuję przed domem swojej przyjaciółki. Theo siedzi na miejscu pasażera, obok mnie. Plan jest prosty: musimy w oczach Crystal, zrobić tak, żeby nigdy więcej nie zadawała się z tym palantem. To bardzo dobra dziewczyna. Nawet aż za dobra. No i to moja przyjaciółka. Muszę obronić ją przed tym idiotą.
-To co jej w końcu powiemy? - pyta mnie Theo.
-Powiemy, że całował się z Margo. 
-Chcesz kłamać?
-A mam inny wybór? - warczę.
-Okej, jak chcesz- unosi ręce w geście obronnym. 
Wychodzimy z samochodu. Dzwonię dzwonkiem. Otwiera mama Crystal, która najwidoczniej gdzieś się wybiera.
-Crystal jest u siebie - mówi i wychodzi z domu.
Patrzymy na nią zdumieni i wzruszamy ramionami. Wchodzimy do środka i idziemy na górę do pokoju Reed. Otwiera z wkurzoną miną. Jest blada, ma podpuchnięte oczy. Jest źle.
-Boże, czego chcecie? 
-Możemy wejść? - pytam delikatnie, żeby jej jeszcze bardziej nie zdenerwować. 
Kiwa niechętnie głową i wpuszcza nas do środka.Na jej łóżku leżą przygotowane ubrania. Jeansy, biała koszulka prześwitująca i jeansowa kurtka. Wybiera się gdzieś?
-Nie chciałam przeszkadzać - mówię wskazując brodą na łóżku.
Crystal wzrusza ramionami.
-Crystal musimy coś ci powiedzieć - zaczyna Theo. 
Uciszam go patrząc wzrokiem mordercy. 
-O co chodzi? - Crystal wygląda na zainteresowaną.
Trudno jest mi ją okłamać. Nie mogę. Dziewczyna uśmiecha się drwiąco.
-Jeśli macie zamiar robić mi kazania na temat Jamiego, to dzięki. Sama potrafię o siebie zadbać.
-Ale... - przerywa mi.
-Teddy jest chory, Diana. Ma białaczkę. Daj mi spokój. 
Otwieram szeroko oczy. Theo robi to samo. Teddy chory? Jak? Dlaczego?
-O mój boże - tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić.
Theo milczy. No to teraz wszystko nam się pokomplikowało. A miało być tak pięknie.
-Diana, Theo, proszę idźcie sobie. Muszę poradzić sobie z tym sama. 
Kiwam głową i łapie za klamkę.
-Diana? 
-Co?
-Przekaż wszystkim, że nie będzie mnie do końca tygodnia.
Wzdycham i razem z Theo wychodzimy z domu Crystal.

Z perspektywy Rosie

Od dzisiaj salon Jaca stał się oficjalnie moim pokojem. Trochę mi głupio za tamtą rozmowę. On myślał, że żartuje, a ja mówiłam całkiem serio. 
-Rosie? - Jace siada obok mnie na kanapie (teraz moim łóżku).
-Poradzę sobie z rozpakowywaniem. Spokojnie.
-Nie o to mi chodzi - patrzę na niego. Widzę w jego oczach cień błysku.
-Więc o co?
Robi mi się gorąco na samą myśl o tym, co chcę mi powiedzieć. Może jednak odebrał moje słowa na poważnie?
-O Crystal.
Emocje opadają. A co ty sobie głupia myślałaś.
-Co z nią? - pytam obojętnie, wracając do rozpakowywania.
-Jej naprawdę zależy na Jamiem. Tylko ona nie wie, że... - urywa.
Znowu przenoszę na niego wzrok. Jego blond włosy opadają na twarz. 
-Że co? - przełykam ślinę.
Jace kręci głową.
-Nie ważne - wstaję i idzie do kuchni.
Częściowo go rozumiem - nie chcę wydać najlepszego przyjaciela. Może to nawet lepiej, żebym nie wiedziała. To nie moja sprawa. Nie mam zamiaru się wtrącać, jednak idę do kuchni i siadam przy blacie.
-Chcesz coś do picia? - pyta wyciągając z szafki dwa niebieskie kubki.
-Herbatę - mówię. - Crystal, jest bezpieczna, prawda? - sama nie wiem po co zadaje takie pytania. 
-Jamie nie jest seryjnym mordercą, Rosie.
-Wiem,ale nie skrzywdzi jej?
-Tego nie byłbym aż tak pewien - odwraca się , żeby na mnie spojrzeć. -On jest...inny.
-Skrzywdzi ją fizycznie?
-I psychicznie - dodaje żartobliwym tonem.
-To nie jest śmieszne, Jace! - krzyczę i podchodzę do niego. -Masz mu wybić wszystko z głowy, jasne? - grożę mu palcem.
-Ile słodzisz? - zmienia temat, uśmiechając się.
-Dwie łyżeczki - uśmiecham się sztucznie.

Z perspektywy Crystal

O równej 15, Jamie podjeżdża pod mój dom motorem. Wychodzę i zamykam drzwi na klucz. Dornan opiera się o motor, uśmiechając się szeroko na mój widok. Jednak sądzę, że na widok mojej prześwitującej bluzki z której śmiało widać, mój biały stanik.
-Witam panno Reed - całuje wierzch mojej dłoni.
Panno Reed? Od kiedy do siebie tak mówimy? Na miłość boską, w co on gra?
-Podwieziesz mnie do sklepu Apple?
Krzywi się.
-Chcesz kupić iphon'a? Masz pieniądze?
Skąd takie pytania? 
-Czy ty siebie słyszysz, Jamie? Co cię to obchodzi? -warczę.
Dornan wzdryga się. Chyba moje słowa go zabolały. No i dobrze!
-Wiem jaką masz teraz sytuację, chcę ci po prostu pomóc. To źle?
Trochę się uspokajam.
-Przepraszam. 
-Spoko. Przywykłem do twojego mocnego charakterku - śmieje się.
Sama mam ochotę się wreszcie uśmiechnąć,ale, gdy widzę zmierzającego w naszą stronę Christiana, od razu się powstrzymuję. Jamie plus Christian równa się mieszanka wybuchowa. Co on tu robi?
-Cześć - podchodzi i całuje mnie w policzek.
Jamie patrzy na mnie pytająco i zakłada ręce na piersi. Udaję twardziela. O boże.
-Christian to Jamie. Jamie poznaj Christiana - przedstawiam ich sobie. 
Podają sobie ręce. 
-Co tu robisz, Christian? Mówiłam, że zadzwonię.
-Wiem,ale bałem się o ciebie. To twój chłopak? - szepczę.
-Nie, przyjaciel. Podwiezie mnie do szpitala i takie tam - odpowiadam również szeptem.
Dornan udaję znudzonego. 
-No dobrze. To pozdrów brata. Wpadnę jutro - przytula mnie i odchodzi rzucając do Jamiego ostre ,,pa''
-To twój chłopak? - pyta Jamie, gdy Christian się oddala.
-Nie! - krzyczę. -Przyjaciel z gimnazjum. 
Widzę na jego twarzy wymalowaną ulgę.
-Wiesz jakbym miała chłopaka, to uwierz dałabym sobie z tobą spokój - mówię całkiem poważnie. 
Jamie unosi brwi,ale nic nie mówi.
-To jedziemy? - przerywam tą niezręczną ciszę.
-Najpierw chcę, żebyśmy sobie coś wyjaśnili. 
Przewracam oczami.
-Co chcesz wyjaśniać?
Jamie tradycyjnie się do mnie przybliża. Moje serce zaczyna coraz szybciej pulsować. Odpływam, patrząc w jego oczy. Ten facet strasznie na mnie działa. Z jednej strony mam ochotę go zabić a z drugiej być z nim. Chociaż...czy to tak naprawdę jest miłość? A może tylko tymczasowe uczucie?
-Pocałowałbym cię,ale tego nie zrobię - mówi cicho, zachrypniętym głosem.
Odsuwam się momentalnie. 
-O co ci chodzi? - pytam cicho.
Jamie przeczesuje swoje włosy. Jest mu ciężko. Ten człowiek skrywa tyle niewyjaśnionych tajemnic...
-Jeśli cię pocałuje,zakochasz się we mnie jeszcze bardziej.
No nie tego już za wiele!
-Co ty wygadujesz? Zakocham się jeszcze bardziej? A już jestem zakochana?
-Szalejesz na moim punkcie, Crystal. I taka jest prawda.

xxx

Rozdział nudy, nijaki, beznadziejnie napisany itp.itd.
Tak, to najgorszy rozdział jaki tu do tej pory napisałam.
Jamie taki dziwny mi wyszedł. Masz pieniądze xddddd
NIE ODPOWIADAM ZA UTRACENIE WZROKU.
Naprawdę.
Pozdrawiam i życzcie mi duuużo weny bo się przyda! <3

#CV.


9.02.2015

Rozdział VIII ,,Początki depresji''



Dla osób, które czują się zagubione. Ten rozdział jest właśnie, dla was. 

Z perspektywy Crystal

Ktoś uporczywie nie daje mi spać. Szturcha mnie i szepcze moje imię. Otwieram swoje obolałe powieki. Mam wrażenie, że moja głowa zaraz wybuchnie. Christian siedzi obok mnie na łóżku i uśmiecha się, podając mi szklankę wody. Podnoszę głowę, żeby się napić i po chwili znowu padam. 
-Spałaś 12 godzin - oznajmia mój przyjaciel.
Otwieram szeroko oczy. 
-Która godzina? Co ze szkołą? A rodzice? Gdzie Max? - podnoszę się momentalnie na nogi nie zwracając na to jak bardzo, kręci mi się w głowie.
-Nie nadążam za tobą, Crystal. W sumie nigdy nie nadążałem - śmieje się.
Biorę poduszkę i walę go z całej siły.
-No dobrze, już dobrze - podnosi ręce.
-Christianie Philips, możesz mi łaskawie powiedzieć, co się dzieje? 
Mój przyjaciel momentalnie poważnieje.
-A więc tak. Kiedy się upiłaś i poszłaś spać, zaniosłem cię tu i siedziałem, na wszelki wypadek, gdybyś czegoś potrzebowała. Około 22, wrócili twoi rodzice. Poznali nas od razu. Nie powiedziałem, co zrobiłaś, więc się nie martw. Max się nimi zajął i takie tam. Ja położyłem się na podłodze, żeby być przy tobie. - wziął głęboki wdech - No i nie idziesz do szkoły, bo już po 9.
Czuję ogromną ulgę. Gdyby moi rodzice, dowiedzieliby się, że się upiłam, to nie wiem co by mi zrobili. I tak mają za dużo zmartwień. Mój ojciec kiedyś rzekł: ,,dopóki mieszkasz pod moim dachem, masz działać na moich zasadach''. Chyba każdy usłyszał to chociaż raz od swoich rodziców. W tym domu pełnoletność nie ma znaczenia.
-Mogę cię przytulić? - pytam.
-Możesz mnie nawet pocałować - uśmiecha się szeroko.
-Dupek - udaje obrażoną. 
-Też cię kocham - podnosi mnie i okręca dookoła.
Czuje się tak, jak za dawnych lat. Wtedy życie było o wiele prostsze. 
Do pokoju wpada Max.
-Czy ja o czymś nie wiem?
Christian odkłada mnie na ziemie.
-Max, czy to przypadkiem nie ty chciałeś wczoraj,abym się rozebrała? - unoszę brwi, uśmiechając się złowieszczo.
Philips wybucha niepohamowanym śmiechem i pada na moje łóżko.
-Pff, nie wiem o czym mówisz, Reedie.
Odkąd pamiętam, Max zawsze przerabiał moje nazwisko. Reeds,Reedie, Reedo itp.
Kręcę głową i wymijając Maxa, schodzę na dół. Muszę poważnie porozmawiać z rodzicami. 
Mama siedzi w salonie i czyta jakąś książkę. Zgaduję, że tato jest w pracy.
-Mamo? - siadam obok niej.
Moja rodzicielka uśmiecha się delikatnie. Ma podkrążone oczy, jakby kilka minut temu płakała. Prawdę mówiąc nie ma się co dziwić. 
-Jadę zaraz do szpitala, pojedziesz ze mną?
Kiwam głową.
-Powiedz mi co się dzieje, mamo.
-Skarbie to naprawdę nie twoja sprawa. Ważne, że Teddy z tego wyjdzie.
-Tak powiedział lekarz?
Milczy. Wstaje i zakładam ręce na piersi.
-Dobrze, jedź sobie sama, bo przecież on mnie wcale nie interesuje! Jestem małą dziewczynką, prawda? Nawet nie mogę wiedzieć co mu do końca jest. Jesteś żałosna! - krzyczę.
Moja matka podnosi się z kanapy i patrzy na mnie z pogardą. Widzę, że doprowadziłam ją  do ostateczności. Podnosi rękę i mierzy ją w mój policzek, który staje się momentalnie czerwony.
-Nienawidzę cię - szepcze i biegnę do swojego pokoju.
Nie powiem trochę mi się należało,ale mogła na mnie nakrzyczeć, tak jak to robiła zazwyczaj. Nigdy nie podniosła na mnie ręki. Do teraz. 
-Co się stało? - pyta mnie Christian, gdy przekraczam próg swojego pokoju. 
Siadam obok niego na łóżku, nie odzywając się.
-Możecie wrócić do domu? Chcę zostać sama. Spotkamy się kiedy indziej i pogadamy tak jak za dawnych lat. 
Blondyn wstaje i kiwa do Maxa.
-Jasne. nie ma sprawy. Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. 
Uśmiecham się, a Christian całuje mnie w policzek.
-Do zobaczenia, mała.
-Pa, pa, Reedo. 
Wreszcie sama. Kładę się na łóżku i pozwalam moim łzom, wydostać się na zewnątrz. Moje myśli wędrują ku biednemu bratu. Nawet nie zdaje sobie sprawy, co musi teraz przeżywać. I co czeka go w przyszłości. Chemioterapia,brak włosów...Straci najważniejsze chwile w swoim życiu. Do cholery on ma 10 lat! Ta choroba zrujnuję mu dzieciństwo. Jak tak dalej pójdzie wpadnę w głęboką w depresje. O ile już w nią nie popadam. 
Ocieram oczy. Przynajmniej nie muszę się martwić, że rozmaże sobie tusz. Wstaje i otwieram okno. Ciepły powiew wiatru, otula moją zmęczoną twarz. To takie miłe uczucie. Patrzę na ludzi zmierzających w różne strony. Ciekawe czy ich życie jest również takie popieprzone jak moje. Dobra nie będę się użalać. Dafne uważa, że jestem silną kobietą. Coś zaczynam w to wątpić. Widzę, że ktoś podjeżdża motorem pod mój dom. O matulu, to pewnie Jamie. Jak moja mama, otworzy mu drzwi, to pomyśli sobie,że zadaje się ze ,,złym towarzystwem''. Zamykam okno i biegnę na dół. Akurat otwieram drzwi, wtedy, gdy Jamie chcę zadzwonić dzwonkiem. Wychodzę na zewnątrz i patrzę mu prosto w oczy.
-Czego chcesz? - staram się powiedzieć to delikatnie, ale na miłość boską, moje życie jest beznadziejnie żałosne, nie potrafię zrobić niczego innego, jak na niego warknąć.
Chłopak mierzy mnie przez chwilę wzrokiem.
-Wiem, że ci ciężko,ale nie musisz się na mnie wyżywać, Crystal. 
Ma rację. Tak jak wszyscy. Teraz jak na to patrzę, to wcale się nie dziwię, że wszyscy się ode mnie odwracają. 
-Zamień się miejscami to zrozumiesz - jestem taka zdenerwowana, że zaraz walnę w drzewo.
Jamie przybliża się do mnie. No dalej, całuj, w końcu tylko to możesz zrobić.
-Przepraszam - szepcze prosto do mojego ucha.
Odpycham go. Mam ochotę wygarnąć mu wszystko. Zupełnie wszystko.
-Co się dzieje? - pyta zdziwiony.
Nie wytrzymuje. Pękam.
-Do cholery, pocałuj mnie wreszcie! 
Czy ja to właśnie powiedziałam? Chyba spalę się ze wstydu. Jamie milczy i zaczyna się oddalać.
-Muszę lecieć - mówi i wsiada na swój motor. Po chwili już go nie widzę. Brawa dla Crystal Reed! Jestem taka beznadziejna, że aż mnie to śmieszy. No,ale on sam wczoraj powiedział, że, gdy tylko mnie widzi, ma ochotę się na mnie rzucić. A ja w tym momencie jestem gotowa, na wszystko. Chcę mieć osobę, której będę mogła płakać w ramie, która mnie obejmie i powie, że wszystko będzie dobrze. Nawet , gdyby miał być to Jamie. Zrezygnowana wchodzę do domu. Matka patrzy na mnie z pogardą.
-Crystal, dlaczego nie jesteś w szkole?
Serio? Teraz zauważyła? Przewracam oczami.
-Wypchaj się - warczę i biegnę na górę do swojego pokoju. 
Zamykam się na klucz.

Z perspektywy Alice

Po wszystkich lekcjach w szkole, wracam do domu przez park z Tiffany i jej chłopakiem Liamem. Taylor - oczywiście dzięki mnie, zaczyna łapać bardzo dobre oceny. No i widzę , że powoli się zmienia. 
-Alice, wszystko okej? - z zamyślenia wyrywa mnie głos Tiffany.
Uśmiecham się lekko i kiwam głową. Dziewczyna wraca do rozmowy z Liamem. Czuję się przy nich niepotrzebna. Mogłam wracać sama, przynajmniej nie musiałabym słuchać ciągłych ,,kocham cię''. Miłość jest taka przereklamowana. 
-Buu! - ktoś podchodzi mnie od tyłu i straszy. 
To Taylor. Liam i Tiffany idą dalej, nie zwracając na mnie uwagi. Ja zostaje z tyłu z Taylorem.
-Boże, naprawdę się przestraszyłam. 
Chłopak śmieje się głośno.
-Właśnie o to mi chodziło. Jutro kartkówka z chemii, musisz mi pomóc.
Przewracam oczami. Przez ten układ, muszę ciągle być na jego zawołanie. Mimo wszystko, trochę mnie to męczy.
-No dobra. U mnie czy u ciebie?
-Gdzie sobie życzysz, maleńka - szczerzy zęby.
Jeszcze miesiąc temu, może bym się na to nabrała,ale nie teraz. Nie po tym wszystkim, co przez niego przeszłam. 
-Niech będzie u ciebie, bo jeszcze moja mama pomyśli, że coś jest na rzeczy - mówię z obojętną miną.
-Oczywiście. Zamówię taksówkę - wyciąga telefon i oddala się kilka centymetrów.
Zakładam ręce na piersi. Jak to możliwe, że Liam i Tiffany, jeszcze nie zauważyli, że mnie przy nich nie ma? Co ta miłość robi z ludzi. 
-Zrobione -podchodzi do mnie i chowa telefon do kieszeni.
-No to czekamy.

Z perspektywy Rosie

Nie poszłam dzisiaj do szkoły. Boje się, że mój ojciec nadal będzie na mnie czekał.
Jace, też został w domu. Nie chciał mnie zostawiać samej.To słodkie. Muszę jeszcze odebrać swoje rzeczy od Crystal.
-Zrobić ci herbaty? - krzyczy Wayland z kuchni.
Wstaje z kanapy i idę do niego. 
Salon i kuchnia są połączone, więc łatwo można przejść z jednego do drugiego. 
-Nie, dzięki. Słuchaj, chcę prosić cię o przysługę. Mógłbyś pojechać do Crystal i wziąć od niej moje rzeczy?
Siadam na wysokim krześle przy blacie.
Chłopak patrzy na mnie i kiwa głową.
-Nie ma sprawy.
Uśmiecham się i wstaje, żeby pocałować go w policzek. Jace wygląda na mocno zaskoczonego, jednak nic nie mówi. Przegięłam? Chyba tak.
-Sorry - mówię speszona. - Chciałam się jakoś odwdzięczyć.
Wayland pije swoją herbatę i nadal się nie odzywa. Zrezygnowana, wracam do salonu i siadam na kanapie. Chłopak odkłada herbatę.
-To ja lepiej pojadę do Crystal. Potrzebujesz czegoś? 
Kręcę głową i obejmuje swoje kolana.
-Chociaż, wiesz co? Potrzebuję. 
Jace podchodzi do mnie.
-Słucham.
-Chcę, żeby ten drań Jamie, odwalił się wreszcie od ciebie. Nie widzisz co z tobą zrobił? - wstaje i patrze mu prosto w oczy.
-Rosie ty chyba czegoś nie rozumiesz. Jamie nie zrobił mi prania mózgu, jeśli o to ci chodzi. 
Dobra, co ja wyprawiam? Potrząsam głową, zaskoczona swoim zachowaniem. 
Boże, on przygarnął cię pod swój dach, a ty jeszcze masz problemy - myślę.
-Myślałam, że to on stworzył tego zimnego drania.
-Jestem zimnym draniem? 
-Tak, a teraz jedź już po te rzeczy, bo chciałabym się przebrać.
-Mogę dać ci moją koszulę.
-Wolałabym, żebyś mnie pocałował. 
-No cóż, każdy ma swoje marzenia.
Uśmiecham się sztucznie. Czuję, że ta rozmowa do czegoś zmierza. 
Między nami rodzi się napięcie.
-Udowodnij mi, że to nie przez Jamiego taki jesteś.
Jace uśmiecha się i kręci głową.
-Jesteś strasznie męcząca. 
-A ty jesteś...wiesz, inny facet, na twoim miejscu wykorzystałby to, że ma dziewczynę w swoim mieszkaniu. 
-Rosie, czy ty chcesz, żebym się z tobą przespał? Trzeba było tak od razu - szczerzy swoje białe ząbki.
Rumienie się, chodź nie powinnam.
-Jedź już po te rzeczy - mówię i idę do łazienki,żeby trochę ochłonąć.

Z perspektywy Diany

-Czyli mam iść do Crystal i prosić ją o pomoc w nauce, tak? Diana, to się nie uda. Po za tym wygląda na to, że jest chora, bo nie było jej w szkole.
Przewracam oczami. Theo siedzi na łóżku w moim pokoju i  próbuję ustalić co robimy. 
-No to nie wiem - wzdycham zrezygnowana.
Coraz bardziej uważam, że to się nie uda. 
-Dajmy sobie na dzisiaj spokój - wstaje.
Bawię się długopisem, nie zwracając na niego uwagi.
-Diana, lepiej do niej zadzwoń.
-Próbowałam, nie odbiera. Chyba coś się stało - wyłączam laptop, który miałam wcześniej włączony i wstaje od biurka. 
-No to musisz do niej pójść.
Theo ma rację. 
-Chyba tak zrobię.

To be continued...

5.02.2015

Rozdział VII ,,Ból''

                                                  
Dla anonimów. <3            

Z perspektywy Crystal

Czekanie na jakiekolwiek informacje od lekarzy jest mega irytujące. Mama cały czas płacze w ramie mojego ojca a ja chodzę w kółko , obgryzając paznokcie aż do krwi. Do jasnej cholery, jestem wolontariuszką, dlaczego nikt mi nic nie mówi? W oddali widzę Dafne razem z lekarzem, widocznie zmierzającą w moją stronę. Napełniam płuca wystarczającą ilością powietrza. Muszę przygotować się na najgorsze. 
-Witaj, Crystal - Dafne uśmiecha się delikatnie.
Mam ochotę przewrócić oczami ,ale się powstrzymuje. Moi rodzice wstają z krzeseł i podchodzą do nas.
-Panie doktorze, co mu jest? - mama ociera oczy chusteczką. 
Może jesteśmy przewrażliwieni i tak naprawdę zemdlał tylko z przemęczenia? Sama nie wiem co mam o tym myśleć. Gdyby teraz zachorował...cały mój świat przewróciłby się do góry nogami.
-Może lepiej porozmawiamy u mnie w gabinecie? - pyta miękko.
Cholera jasna! Mama kiwa głową i razem z tatą idą za doktorem, do jego gabinetu. Zostaje sam na sam z Dafne. 
-O co chodzi, Dafne? - mówię tak głośno, że niemal krzyczę.
To oznaka zdenerwowania.
Dafne milczy mierząc mnie wzrokiem.
-Dlaczego nikt mi nic nie mówi?! Jestem wolontariuszką, mogę zająć się własnym bratem! Co mu jest?
Ludzie patrzą się na mnie jak na wariatkę. No cóż , jestem niezrównoważoną wolontariuszką.
-Crystal, zachowuj się! - beszta mnie Dafne.
Jeszcze brakowało tego, żeby robiła mi kazania. Świetnie!
-No to do cholery, powiedz wreszcie, co mu jest!
-Dowiesz się od swoich rodziców. 
Po tych słowach słyszę krzyki rozpaczy, dobiegające z gabinetu tego doktora. To mama. Oczy robią mi się szklane. Wymijam Dafne i biegiem dostaje się do środka gabinetu. 
-Crystal, wyjdź - widok mojego ojca , całego w rozpaczy, jest bezcenny.
Nigdy go takiego nie widziałam. Tuli mamę bardzo mocno.
Doktor wstaje i podchodzi do mnie. Na jego identyfikatorze widnieje imię ,,Barry Downson''. Przynajmniej wiem jak się nazywa. 
-Twój brat ma białaczkę, Crystal. Idź już i pozwól mi porozmawiać z twoimi rodzicami. 
Wypycha mnie i zamyka drzwi centralnie przed moim nosem.
Mój sen stał się rzeczywisty. Powoli zaczynam się staczać. Obejmuje swoje kolana i szlocham na środku korytarza w szpitalu.  Ktoś bierze mnie za ramie i ciągnie do góry tak, żebym wstała. Nawet nie próbuje protestować. To Dafne.
-Crystal, damy radę. Jesteś silna, wiesz jak pomóc swojemu bratu. 
Zerkam na nią i ocieram nos rękawem swojej kurtki.
-Przynieś mi mój strój, Dafne. Muszę być blisko Teddiego. Pozwól mi się nim zająć.
Kobieta kręci głową.
-Skarbie, posłuchaj. Pozwolę ci odwiedzać brata wyłącznie jako Crystal - jego siostra, a nie wolontariuszka. Nie możesz wiedzieć jak przebiega jego choroba, to by cię złamało - mówi. - Kilka lat temu była tu dziewczyna, taka jak ty. Silna , niezależna z dobrym sercem. Kiedy jej młodsza siostra zachorowała na raka trzustki, zmieniła się momentalnie. Zajmowała się nią, wiedziała wszystko o jej chorobie. I , gdy dowiedziała się , że to już koniec, że zostało jej kilka dni, powiesiła się na strychu w swoim domu. To nie może się powtórzyć. 
Przetrawiam każde słowo. Nie mogę zajmować się Teddym , jako wolontariuszka? Co za bzdura! 
-Crystal, myślę, że na razie powinnaś dać sobie spokój z wolontariatem. Nie zabronię ci przecież ,zajmować się bratem jako jego siostra. Po prostu nie chce, żebyś mieszała się w sprawy jego leczenia. 
-NIE! Ty nie chcesz kolejnej ofiary! Pieprzyć to wszystko! Pieprzyć szpital! - krzyczę na cały głos.
Odwracam się i biegne do wyjścia. Muszę się stąd wydostać. Nie przetrawię już niczego, co jeszcze mi powiedzą. Gdy jestem już na zewnątrz podnoszę głowę do góry i patrze na niebo z którego zaczyna padać deszcz. Zamykam oczy i pozwalam kroplom ,padać na mnie ile wlezie. 
Czuję się dziwnie lepiej. Próbuje wbić sobie do główki , że wszystko będzie dobrze. On z tego wyjdzie. Musi. Zrobię wszystko, nawet jeśli nie mogę być wolontariuszką.
Otwieram oczy i zakładam kaptur na głowe. Ręce chowam do kieszeni i idę w stronę parku. Nawet nie mam telefonu, żeby do kogoś zadzwonić i powiedzieć jak mi źle. No tak, pozostała mi tylko Diana. Wszyscy się ode mnie odwrócili. Przyśpieszam kroku,tak jak deszcze zaczyna bardziej padać. Chyba pójdę kupić sobie piwo. Tak , to będzie dobry pomysł.
Widzę w oddali sklep spożywczy. Jednak mam jeszcze farta na tym świecie. Wchodzę i kupuje butelkę piwa. Otwieram i upijam duży łyk. 
Po około dziesięciu minutach butelka jest pusta, a ja zmierzam w stronę domu Jamiego. Wtedy nad rzeką , wspomniał mi gdzie mieszka. Może przynajmniej on mnie wysłucha. 
Ludzie mówią , że po alkoholu , człowiek staje się odważniejszy. Zaraz to sprawdzimy. 
Pukam najpierw delikatnie ,ale później z większą śmiałością. Otwiera mi Jamie we własnej osobie. Uśmiecha się a ja wpadam w jego ramiona. Tak, bardzo potrzebowałam , żeby ktokolwiek mnie przytulił. Wpuszcza mnie do środka. Ma ogromny dom. Tyle przestrzeni. Wszystko jest takie eleganckie i nowoczesne. Musi mieć naprawdę dużo pieniędzy. 
-Zaskoczyłaś mnie.
-To źle?
-Nie, w dobrym sensie.
-Gdzie twoi rodzice?
-Są w pracy. Chodź do mojego pokoju - podaje mi rękę , którą przyjmuje i ściskam bardzo mocno. 
Przypominają mi się chwile nad rzeką. Wtedy czułam , że coś między nami jest. To chyba wróciło.
Jamie prowadzi mnie na górę do swojego pokoju. Nie jest taki jak myślałam. Spodziewałam się po nim samej czerni a tu tyle kolorów. Ma ogromne łóżko, duże biurko z laptopem, mały stoliczek, wielką szafę z ubraniami i półkę z książkami? Jamie Dornan, największy buntownik, jakiego znam, czyta? Tak po prostu, czyta? Wydaję mi się , że nie do końca znam tego człowieka. Na razie poznałam jego dwie twarze. Zobaczymy co będzie dalej. 
Podchodzę do półki i spostrzegam swoją ulubioną książkę. Duma i uprzedzenie, Jane Austen. Biorę ją i przeglądam.
-Jamie, coraz bardziej mnie zaskakujesz - uśmiecham się.
Dornan podchodzi i wyciąga książkę z moich rąk.
-To nic takiego. 
Chyba się zawstydził. Ale dlaczego? Przecież to nic złego.
-Wiesz jaka jestem szczęśliwa, że ty też lubisz tę książkę? 
-Skąd pewność , że ją lubię?
-A nie lubisz?
Przeczesuje ręką swoje włosy.
-Po co przyszłaś? - mówi to takim tonem , że żałuję , że tu przyszłam. 
-Chciałam pogadać,ale widzę , że nie chcesz - odpowiadam oschle.
Najpierw się ucieszył, że tu przyszłam a teraz zachowuje się jak dziecko. 
-Chyba sobie pójdę - mówię i pochodzę do drzwi.
-Nie, Crystal, nie odchodź. Przepraszam. 
Robi mi się gorąco. To pewnie przez to piwo, które wypiłam. 
-Czego ty chcesz , Jamie? Zdecyduj się. 
Dornan wzdycha i siada na łóżku. Puszczam klamkę od drzwi i siadam obok niego.
-Co się dzieje? - pytam.
-Po prostu, gdy jesteś blisko, mam ochotę rzucić się na ciebie i wbić się w twoje usta.
Czy on właśnie to powiedział? Mój puls momentalnie się przyśpieszył. To taka piękna chwila. Albo i nie...
-Jamie ja...
Przykłada palec do moich ust.
-Ciii, nic nie mów.
-Mój brat ma białaczkę, Jamie - mówię , żeby między nami do niczego nie doszło ,bo zapewne bym mu uległa, a nie jestem na to gotowa. 
Dornan patrzy na mnie współczująco i ze zdziwieniem. 
-Crystal, tak mi przykro. To dlatego tu przyszłaś? Żeby się komuś wyżalić?
Kiwam głową. Jamie po raz kolejny mnie przytula. Tym razem, bardziej czule.
-Damy rade - całuje mnie w czoło.
Odsuwam się.
-Pójdę już. 
-Na pewno?
-Tak, pewnie rodzice są już w domu i próbują się do mnie dodzwonić. 
-Masz telefon przy sobie?
-No właśnie, problem w tym , że mój telefon się rozwalił - po tych słowach przypominam sobie , dlaczego się rozwalił. Podobno Jamie szantażował Tiffany. Jak ja mogłam o tym zapomnieć!
Wstaje i podchodzę do drzwi.
-Wszystko dobrze? - pyta mnie, lekko zdziwiony.
-Szantażowałeś Tiffany?
Patrzy na mnie pustym wzrokiem. 
-Odpowiedz! - krzyczę.
-Nie szantażowałem. To nie tak, Crystal.
-Muszę iść - otwieram drzwi i biegnę na dół. 
Ten dzień zdecydowanie należy do najgorszych dni w moim życiu.

Z perspektywy Rosie

Jace przywiózł mnie do swojego mieszkania. Wyprowadził się , kilka miesięcy temu, bo nie mógł wytrzymać dłużej z rodzicami. Jeszcze wczoraj sądziłam , że jest egoistą,ale on mnie uratował. Będę mu wdzięczna do końca moich dni.
Wayland zrobił nam herbaty. Leże na kanapie, przykryta kocem a on siedzi obok mnie.
-Jace, jesteś wspaniały. Tak, bardzo ci dziękuję. 
Mam ochotę go przytulić ,ale wiem , że nie spodobałoby mu się to. 
-Masz farta, że tam byłem. Dlaczego po ciebie przyszedł?
-Wyrzucił mnie z domu i teraz chcę , żebym wróciła. Ale ja nie mogę...to tyran. 
Mam ochotę się rozpłakać ,ale chcę być silna i nie robić z siebie idiotki, która płacze z każdego powodu. 
-Już dobrze. Nie jestem dobry w pocieszaniu. W końcu jestem egoistą.
-Nie jesteś. Znaczy byłeś ,ale teraz...powiedz mi wreszcie, dlaczego zadajesz się z Jamiem?
Jace wstaje.
-Chcesz coś do jedzenia?
-Nie zmieniaj tematu. 
Chłopak wzdycha i ponownie siada obok mnie.
-Jamie jest moim przyjacielem od zawsze. Nie jest łatwo z nim skończyć.
-Jakie ma plany wobec Crystal?
Jacem po raz pierwszy patrzy mi prosto w oczy.
-Z tego co wiem on naprawdę się w niej zakochał. 
Prycham.
-To on potrafi kochać? A to nowość. 
-Rosie , Jamie jest inny, niż na takiego wygląda. 
-A ty?
-A ja jestem egoistą , już ci to mówiłem.
Milczę. Nie mam siły. Za dużo wydarzeń jak na jeden dzień.
-Chyba się prześpię. 
-Jasne, nie ma sprawy - uśmiecha się i wstaje.
-Jeszcze raz dzięki - odwzajemniam uśmiech. 
Jamie przykrywa mnie kocem.
-Możesz u mnie zostać , tyle ile będziesz chciała. Zaopiekuje się tobą - szepcze mi do ucha.
Przez moje ciało przechodzi miły dreszczyk. 
-Śpij dobrze - rzuca i wychodzi z salonu.
A ja zapadam w głęboki sen....

Z perspektywy Diany

William nie mógł przyjechać na zajęcia do mnie do domu, więc ja postanowiłam , że go odwiedzę i dowiem się o nim czegoś więcej. Odkąd zapytałam go o te dzieci, stał się jeszcze dziwniejszy niż był, do tej pory. Muszę się dowiedzieć , skąd go znam. 
Mój korepetytor mieszka w obskurnej kamienicy, zniszczonej jeszcze przez wojnę w XX wieku. Inaczej wyobrażałam sobie miejsce zamieszkania, mojego korepetytora. 
Wchodzę do środka i schodami idę na pierwsze piętro. Pukam w drzwi numer 12. Otwiera mi William, bo kto by inny.
-Dzień dobry, znaczy cześć. Przyjechałam na korepetycje, jeśli nie masz nic przeciwko - uśmiecham się.
-Nie, wejdź - odwzajemnia uśmiech, ale widzę , że jest trochę zakłopotany. 
Mieszkanie ma dosyć ładne. Dwa pokoje, małą kuchnia, łazienka i korytarz. Idziemy do większego pokoju, co zapewne jest salonem, przeznaczonym dla gości. Widzę , że nie ma żadnych zdjęć. Wzdycham. Myślałam , że coś znajdę. Kim on do cholery jest? Siadamy.
-Herbatę?
-Poproszę.
Gdy wychodzi do kuchni, wstaje i zaczynam bardziej przyglądać się temu pokoju. Może to nie jest za dobre,ale mam z nim jakąś szczególną więź. Czuje to. Może to jakaś moja rodzina, która znalazła mnie po latach? Sama nie wiem...
-Szukasz czegoś? 
Głos Williama przywraca mnie na ziemie i odpycha wszystkie myśli. 
-Nie, nie - teraz to ja czuję się zakłopotana.
Siadam na miejsce i zaczynamy zajęcia. 


Z perspektywy Crystal

Płakanie w pokoju to chyba najlepsze wyjście z tej sytuacji. Nie dość , że mój brat jest ciężko chory to jeszcze, Jamie musiał mi dołożyć samym sobą. Najlepiej byłoby kupić sobie sznur, pójść na strych i się powiesić. Innego wyjścia już nie mam. 
Rodziców jeszcze nie ma. Trochę się martwię ,ale pewnie nie potrzebnie. Na pewno są jeszcze w szpitalu. 
Ocieram oczy i schodzę na dół, żeby poszukać jakiegoś alkoholu w barku. Najlepiej się nachlać do usranej śmierci. Otwieram barek i wyciągam pół litra wódki. Mam już odkręcać, gdy słyszę dzwonek do drzwi. Kogo tu niesie? Odkładam butelkę do barku i idę otworzyć. Przede mną stoją dwaj mężczyźni. Chyba mniej więcej w moim wieku. 
-Mogę w czymś pomóc? - pytam i zdaje sobie sprawę , że mam rozmazany tusz do rzęs pod oczami. 
Brawo, Crystal. Jesteś bardzo mądrą dziewczyną.
-Mówiłem , że nas nie pozna - mówi jeden do drugiego.
-Crystal, to my. Christian i Max. Najlepsi przyjaciele z gimnazjum. Nie mów , że nas nie pamiętasz.
No przecież! 
-O Boże! - krzyczę podekscytowana i przytulam swoich przyjaciół.
Christian jest wysokim blondynem , ma śliczne zielone oczy i jest dobrze umięśniony. Ideał chłopaka. W gimnazjum, ubierał się na czarno,ale teraz widzę na nim sporo kolorów. To z nim pierwszy raz zapaliłam papierosa, zwierzałam mu się , wiedział o mnie zupełnie wszystko. Po gimnazjum, kontakt nam się urwał. Musiał wyjechać.
Za to Max jest duużym przeciwieństwem. Jest mniejszy, ma brązowe oczy i czarne włosy. Z nim nie trzymałam tak dobrze jak z Christianem ,ale również był moim najlepszym przyjacielem. Przy nim nie można było się nudzić. Też musiał wyjechać, więc straciłam ich obu na trzy lata. 
Bardzo się zmienili, nie dziwie się , że ich nie poznałam.
Moi przyjaciele siadają na kanapie, a ja wyciągam tę wódkę z barku. Miałam ją wypić sama,ale widzę , że teraz muszę się podzielić. Biorę kieliszki z kuchni i nalewam nam alkoholu. Siadam obok Christiana.
-Nieźle mnie zaskoczyliście - krzywię się na smak wódki w ustach.
Christian kładzie mi rękę na udzie.
-Nie mów, że nie tęskniłaś za starymi kumplami? - uśmiecha się szeroko.
-Dobra, gadu, gadu, opowiadaj dlaczego płakałaś? - Max unosi brwi.
Zapełniam sobie kieliszek i pije do dna. Patrzą na mnie oczekując odpowiedzi,ale ja nie mogę. Nie chcę. Dopiero przyszli, nie będę o tym rozmawiać. Wstaje.
-Okej, mała - Christian też wstaje. - Pamiętasz, jak w pierwszej klasie gimnazjum, przysięgliśmy sobie, mówienie całkowitej prawdy? 
Kiwam głową.
-No to już, wygadaj się.
Max pcha sobie palce do ust i udaje , że chcę zwymiotować. 
Zaczynam chichotać co zamienia się w histeryczny śmiech.
-Teddy ma białaczkę.
Nie przestaje się śmiać. Boże, jakie to jest popieprzone.
-I mówią , że to ja jestem dziwny - stwierdza Max.
Ale ja nadal się histerycznie śmieje, nie zwracając na nich uwagi. 
Christian wyciąga mnie z transu. Wpadam mu w ramiona. Nie jest taki jak Jamie,ale i tak mi dobrze.
-Kiedy zachorował? Jak to się stało? - Christian zasypuje mnie pytaniami.
Max wstaje.
-Przykro mi.
-Zamknij się! - krzyczy Christian.
Odrywam się od niego i patrze ze zdziwieniem.
-No..ten...jak to się stało? 
Uśmiecham się słabo i biorę butelkę do ręki. 
-Nie zrobisz tego - ostrzega mnie Christina. 
-Stary, to nie gimnazjum.No dalej, Reeds, wypij, ulży ci. 
Wlewam w siebie coraz więcej alkoholu. Po chwili jestem tak pijana, że nie wiem co robię. Max wiwatuje i klaska w dłonie a ja zaczynam tańczyć. Odpinam guziki swojej zielonej koszuli.
-Robi się gorąco - śmieje się Max.
Christian kręci głową.
-Koniec zabawy - rzuca i bierze mnie na ręce. - Max idź po Ibuprom i szklankę wody a ja zaniosę ją do pokoju.
-Kurde, chciałem zobaczyć ten pokaz.
Christina patrzy na niego rozzłoszczonym wzrokiem.
-To twoja przyjaciółka, zapomniałeś? Nie wkurwiaj mnie. Nie widzisz w jakim jest stanie? Idź po te cholerne tabletki!
 Słysze jeszcze kilka przekleństw i zapadam w głęboki sen, który moim zdaniem - powinien trwać wiecznie.

Z perspektywy Margo

Ubieram swój czarny płaszcz i wychodzę z domu, żeby się przewietrzyć. Jest 21.02. Patrzę na wyświetlacz swojego iphon'a. Mam jedną wiadomość. Od Jamiego. Uśmiecham się i odblokowuję ekran.
,,Sorry za wtedy. Jestem popieprzonym typkiem, Margo.'' 
Jednak zależy mu na mnie. Czytam jeszcze raz i jeszcze raz. Za każdym razem uśmiecham się szerzej. Może coś z tego będzie. Już nie chodzi, nawet o tą popierdzieloną reputację. Jamie jest czymś więcej. Jeśli Crystal go nie chcę, no to muszę działać.
Idę przed siebie, nadal wpatrzona w swój telefon. Nagle wpadam na kogoś. To Ansel. 
Czy to jakieś żarty? Zawsze wpadam akurat na niego! Może to jakiś znak? Nie, nie.
-Odwalisz się, czy nie? - warczę.
Elgort przybliża się do mnie i całuje delikatnie w usta. To miłe uczucie,ale odrywam się momentalnie.
Patrzymy sobie w oczy. Co on sobie wyobraża? Ja, nie mogę. Nie chcę. 
-Nie jestem zwykłym kujonem, wiesz? 
-No to kim jesteś?
-Jestem facetem, który cię szaleńczo kocha od pierwszej klasy liceum. 

xxx

Postanowiłam, że nie warto kończy z blogiem, bo nikt go nie komentuje ani zapewne nie czyta. Lubię tą historię i mam zamiar nadal pisać <3

#CV.

Obsługiwane przez usługę Blogger.
Szablonovo Orbitka