9.02.2015

Rozdział VIII ,,Początki depresji''



Dla osób, które czują się zagubione. Ten rozdział jest właśnie, dla was. 

Z perspektywy Crystal

Ktoś uporczywie nie daje mi spać. Szturcha mnie i szepcze moje imię. Otwieram swoje obolałe powieki. Mam wrażenie, że moja głowa zaraz wybuchnie. Christian siedzi obok mnie na łóżku i uśmiecha się, podając mi szklankę wody. Podnoszę głowę, żeby się napić i po chwili znowu padam. 
-Spałaś 12 godzin - oznajmia mój przyjaciel.
Otwieram szeroko oczy. 
-Która godzina? Co ze szkołą? A rodzice? Gdzie Max? - podnoszę się momentalnie na nogi nie zwracając na to jak bardzo, kręci mi się w głowie.
-Nie nadążam za tobą, Crystal. W sumie nigdy nie nadążałem - śmieje się.
Biorę poduszkę i walę go z całej siły.
-No dobrze, już dobrze - podnosi ręce.
-Christianie Philips, możesz mi łaskawie powiedzieć, co się dzieje? 
Mój przyjaciel momentalnie poważnieje.
-A więc tak. Kiedy się upiłaś i poszłaś spać, zaniosłem cię tu i siedziałem, na wszelki wypadek, gdybyś czegoś potrzebowała. Około 22, wrócili twoi rodzice. Poznali nas od razu. Nie powiedziałem, co zrobiłaś, więc się nie martw. Max się nimi zajął i takie tam. Ja położyłem się na podłodze, żeby być przy tobie. - wziął głęboki wdech - No i nie idziesz do szkoły, bo już po 9.
Czuję ogromną ulgę. Gdyby moi rodzice, dowiedzieliby się, że się upiłam, to nie wiem co by mi zrobili. I tak mają za dużo zmartwień. Mój ojciec kiedyś rzekł: ,,dopóki mieszkasz pod moim dachem, masz działać na moich zasadach''. Chyba każdy usłyszał to chociaż raz od swoich rodziców. W tym domu pełnoletność nie ma znaczenia.
-Mogę cię przytulić? - pytam.
-Możesz mnie nawet pocałować - uśmiecha się szeroko.
-Dupek - udaje obrażoną. 
-Też cię kocham - podnosi mnie i okręca dookoła.
Czuje się tak, jak za dawnych lat. Wtedy życie było o wiele prostsze. 
Do pokoju wpada Max.
-Czy ja o czymś nie wiem?
Christian odkłada mnie na ziemie.
-Max, czy to przypadkiem nie ty chciałeś wczoraj,abym się rozebrała? - unoszę brwi, uśmiechając się złowieszczo.
Philips wybucha niepohamowanym śmiechem i pada na moje łóżko.
-Pff, nie wiem o czym mówisz, Reedie.
Odkąd pamiętam, Max zawsze przerabiał moje nazwisko. Reeds,Reedie, Reedo itp.
Kręcę głową i wymijając Maxa, schodzę na dół. Muszę poważnie porozmawiać z rodzicami. 
Mama siedzi w salonie i czyta jakąś książkę. Zgaduję, że tato jest w pracy.
-Mamo? - siadam obok niej.
Moja rodzicielka uśmiecha się delikatnie. Ma podkrążone oczy, jakby kilka minut temu płakała. Prawdę mówiąc nie ma się co dziwić. 
-Jadę zaraz do szpitala, pojedziesz ze mną?
Kiwam głową.
-Powiedz mi co się dzieje, mamo.
-Skarbie to naprawdę nie twoja sprawa. Ważne, że Teddy z tego wyjdzie.
-Tak powiedział lekarz?
Milczy. Wstaje i zakładam ręce na piersi.
-Dobrze, jedź sobie sama, bo przecież on mnie wcale nie interesuje! Jestem małą dziewczynką, prawda? Nawet nie mogę wiedzieć co mu do końca jest. Jesteś żałosna! - krzyczę.
Moja matka podnosi się z kanapy i patrzy na mnie z pogardą. Widzę, że doprowadziłam ją  do ostateczności. Podnosi rękę i mierzy ją w mój policzek, który staje się momentalnie czerwony.
-Nienawidzę cię - szepcze i biegnę do swojego pokoju.
Nie powiem trochę mi się należało,ale mogła na mnie nakrzyczeć, tak jak to robiła zazwyczaj. Nigdy nie podniosła na mnie ręki. Do teraz. 
-Co się stało? - pyta mnie Christian, gdy przekraczam próg swojego pokoju. 
Siadam obok niego na łóżku, nie odzywając się.
-Możecie wrócić do domu? Chcę zostać sama. Spotkamy się kiedy indziej i pogadamy tak jak za dawnych lat. 
Blondyn wstaje i kiwa do Maxa.
-Jasne. nie ma sprawy. Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. 
Uśmiecham się, a Christian całuje mnie w policzek.
-Do zobaczenia, mała.
-Pa, pa, Reedo. 
Wreszcie sama. Kładę się na łóżku i pozwalam moim łzom, wydostać się na zewnątrz. Moje myśli wędrują ku biednemu bratu. Nawet nie zdaje sobie sprawy, co musi teraz przeżywać. I co czeka go w przyszłości. Chemioterapia,brak włosów...Straci najważniejsze chwile w swoim życiu. Do cholery on ma 10 lat! Ta choroba zrujnuję mu dzieciństwo. Jak tak dalej pójdzie wpadnę w głęboką w depresje. O ile już w nią nie popadam. 
Ocieram oczy. Przynajmniej nie muszę się martwić, że rozmaże sobie tusz. Wstaje i otwieram okno. Ciepły powiew wiatru, otula moją zmęczoną twarz. To takie miłe uczucie. Patrzę na ludzi zmierzających w różne strony. Ciekawe czy ich życie jest również takie popieprzone jak moje. Dobra nie będę się użalać. Dafne uważa, że jestem silną kobietą. Coś zaczynam w to wątpić. Widzę, że ktoś podjeżdża motorem pod mój dom. O matulu, to pewnie Jamie. Jak moja mama, otworzy mu drzwi, to pomyśli sobie,że zadaje się ze ,,złym towarzystwem''. Zamykam okno i biegnę na dół. Akurat otwieram drzwi, wtedy, gdy Jamie chcę zadzwonić dzwonkiem. Wychodzę na zewnątrz i patrzę mu prosto w oczy.
-Czego chcesz? - staram się powiedzieć to delikatnie, ale na miłość boską, moje życie jest beznadziejnie żałosne, nie potrafię zrobić niczego innego, jak na niego warknąć.
Chłopak mierzy mnie przez chwilę wzrokiem.
-Wiem, że ci ciężko,ale nie musisz się na mnie wyżywać, Crystal. 
Ma rację. Tak jak wszyscy. Teraz jak na to patrzę, to wcale się nie dziwię, że wszyscy się ode mnie odwracają. 
-Zamień się miejscami to zrozumiesz - jestem taka zdenerwowana, że zaraz walnę w drzewo.
Jamie przybliża się do mnie. No dalej, całuj, w końcu tylko to możesz zrobić.
-Przepraszam - szepcze prosto do mojego ucha.
Odpycham go. Mam ochotę wygarnąć mu wszystko. Zupełnie wszystko.
-Co się dzieje? - pyta zdziwiony.
Nie wytrzymuje. Pękam.
-Do cholery, pocałuj mnie wreszcie! 
Czy ja to właśnie powiedziałam? Chyba spalę się ze wstydu. Jamie milczy i zaczyna się oddalać.
-Muszę lecieć - mówi i wsiada na swój motor. Po chwili już go nie widzę. Brawa dla Crystal Reed! Jestem taka beznadziejna, że aż mnie to śmieszy. No,ale on sam wczoraj powiedział, że, gdy tylko mnie widzi, ma ochotę się na mnie rzucić. A ja w tym momencie jestem gotowa, na wszystko. Chcę mieć osobę, której będę mogła płakać w ramie, która mnie obejmie i powie, że wszystko będzie dobrze. Nawet , gdyby miał być to Jamie. Zrezygnowana wchodzę do domu. Matka patrzy na mnie z pogardą.
-Crystal, dlaczego nie jesteś w szkole?
Serio? Teraz zauważyła? Przewracam oczami.
-Wypchaj się - warczę i biegnę na górę do swojego pokoju. 
Zamykam się na klucz.

Z perspektywy Alice

Po wszystkich lekcjach w szkole, wracam do domu przez park z Tiffany i jej chłopakiem Liamem. Taylor - oczywiście dzięki mnie, zaczyna łapać bardzo dobre oceny. No i widzę , że powoli się zmienia. 
-Alice, wszystko okej? - z zamyślenia wyrywa mnie głos Tiffany.
Uśmiecham się lekko i kiwam głową. Dziewczyna wraca do rozmowy z Liamem. Czuję się przy nich niepotrzebna. Mogłam wracać sama, przynajmniej nie musiałabym słuchać ciągłych ,,kocham cię''. Miłość jest taka przereklamowana. 
-Buu! - ktoś podchodzi mnie od tyłu i straszy. 
To Taylor. Liam i Tiffany idą dalej, nie zwracając na mnie uwagi. Ja zostaje z tyłu z Taylorem.
-Boże, naprawdę się przestraszyłam. 
Chłopak śmieje się głośno.
-Właśnie o to mi chodziło. Jutro kartkówka z chemii, musisz mi pomóc.
Przewracam oczami. Przez ten układ, muszę ciągle być na jego zawołanie. Mimo wszystko, trochę mnie to męczy.
-No dobra. U mnie czy u ciebie?
-Gdzie sobie życzysz, maleńka - szczerzy zęby.
Jeszcze miesiąc temu, może bym się na to nabrała,ale nie teraz. Nie po tym wszystkim, co przez niego przeszłam. 
-Niech będzie u ciebie, bo jeszcze moja mama pomyśli, że coś jest na rzeczy - mówię z obojętną miną.
-Oczywiście. Zamówię taksówkę - wyciąga telefon i oddala się kilka centymetrów.
Zakładam ręce na piersi. Jak to możliwe, że Liam i Tiffany, jeszcze nie zauważyli, że mnie przy nich nie ma? Co ta miłość robi z ludzi. 
-Zrobione -podchodzi do mnie i chowa telefon do kieszeni.
-No to czekamy.

Z perspektywy Rosie

Nie poszłam dzisiaj do szkoły. Boje się, że mój ojciec nadal będzie na mnie czekał.
Jace, też został w domu. Nie chciał mnie zostawiać samej.To słodkie. Muszę jeszcze odebrać swoje rzeczy od Crystal.
-Zrobić ci herbaty? - krzyczy Wayland z kuchni.
Wstaje z kanapy i idę do niego. 
Salon i kuchnia są połączone, więc łatwo można przejść z jednego do drugiego. 
-Nie, dzięki. Słuchaj, chcę prosić cię o przysługę. Mógłbyś pojechać do Crystal i wziąć od niej moje rzeczy?
Siadam na wysokim krześle przy blacie.
Chłopak patrzy na mnie i kiwa głową.
-Nie ma sprawy.
Uśmiecham się i wstaje, żeby pocałować go w policzek. Jace wygląda na mocno zaskoczonego, jednak nic nie mówi. Przegięłam? Chyba tak.
-Sorry - mówię speszona. - Chciałam się jakoś odwdzięczyć.
Wayland pije swoją herbatę i nadal się nie odzywa. Zrezygnowana, wracam do salonu i siadam na kanapie. Chłopak odkłada herbatę.
-To ja lepiej pojadę do Crystal. Potrzebujesz czegoś? 
Kręcę głową i obejmuje swoje kolana.
-Chociaż, wiesz co? Potrzebuję. 
Jace podchodzi do mnie.
-Słucham.
-Chcę, żeby ten drań Jamie, odwalił się wreszcie od ciebie. Nie widzisz co z tobą zrobił? - wstaje i patrze mu prosto w oczy.
-Rosie ty chyba czegoś nie rozumiesz. Jamie nie zrobił mi prania mózgu, jeśli o to ci chodzi. 
Dobra, co ja wyprawiam? Potrząsam głową, zaskoczona swoim zachowaniem. 
Boże, on przygarnął cię pod swój dach, a ty jeszcze masz problemy - myślę.
-Myślałam, że to on stworzył tego zimnego drania.
-Jestem zimnym draniem? 
-Tak, a teraz jedź już po te rzeczy, bo chciałabym się przebrać.
-Mogę dać ci moją koszulę.
-Wolałabym, żebyś mnie pocałował. 
-No cóż, każdy ma swoje marzenia.
Uśmiecham się sztucznie. Czuję, że ta rozmowa do czegoś zmierza. 
Między nami rodzi się napięcie.
-Udowodnij mi, że to nie przez Jamiego taki jesteś.
Jace uśmiecha się i kręci głową.
-Jesteś strasznie męcząca. 
-A ty jesteś...wiesz, inny facet, na twoim miejscu wykorzystałby to, że ma dziewczynę w swoim mieszkaniu. 
-Rosie, czy ty chcesz, żebym się z tobą przespał? Trzeba było tak od razu - szczerzy swoje białe ząbki.
Rumienie się, chodź nie powinnam.
-Jedź już po te rzeczy - mówię i idę do łazienki,żeby trochę ochłonąć.

Z perspektywy Diany

-Czyli mam iść do Crystal i prosić ją o pomoc w nauce, tak? Diana, to się nie uda. Po za tym wygląda na to, że jest chora, bo nie było jej w szkole.
Przewracam oczami. Theo siedzi na łóżku w moim pokoju i  próbuję ustalić co robimy. 
-No to nie wiem - wzdycham zrezygnowana.
Coraz bardziej uważam, że to się nie uda. 
-Dajmy sobie na dzisiaj spokój - wstaje.
Bawię się długopisem, nie zwracając na niego uwagi.
-Diana, lepiej do niej zadzwoń.
-Próbowałam, nie odbiera. Chyba coś się stało - wyłączam laptop, który miałam wcześniej włączony i wstaje od biurka. 
-No to musisz do niej pójść.
Theo ma rację. 
-Chyba tak zrobię.

To be continued...

1 komentarz:

  1. NO nie dziewczyno na jutro następny roździał ;DDDDD :* :*

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to motywacja do dalszego pisania :)) Dla ciebie to nic a dla mnie bardzo wiele ♥

Obsługiwane przez usługę Blogger.
Szablonovo Orbitka